niedziela, 12 maja 2013

A w Polsce chcą zalegalizować marihuanę...

Wybrałyśmy się dzisiaj z Klaudią, Jej córkami i naszą mamą do Wspólnoty Cenacolo. Błogosławiony czas, piękna Eucharystia i ta zdumiewająca pogoda ducha kilkudziesięciu mężczyzn z rożnych państw świata, którzy w swoim, często bardzo młodym życiu sięgnęli dna (wspólnotę tworzą ludzie uzależnieni od narkotyków i alkoholu). Cenacolo stała się dla nich ostatnią deską ratunku. Trampoliną, na której odbijają się do życia. We wspólnocie, na modlitwie, podczas pracy wychodzą z niewoli uzależnień, nałogów i grzechu. Nie biorą żadnych środków farmakologicznych, nie mają dostępu do Internetu, nie wychodzą poza ośrodek. Nie zawsze jest łatwo, ale dają radę. I gdyby jeszcze raz mieli wybrać, decyzja byłaby taka sama. Większość z Nich swoją 'przygodę' z narkotykami zaczynała właśnie od marihuany. A później kończyli na ulicy, pod mostami, na klatkach schodowych...

Piszę o nich, bo może znacie młodych ludzi, którzy idą w narkotyczną ciemność. Może są wokół Was rodzice, których serce pęka z bólu na widok własnego dziecka, któremu strzykawka wypada z kieszeni. Powiedz im że nie jest za późno. Zapal lampkę nadziei. Narkotyki nie muszą mieć ostatniego słowa. Świadectw Daniela, Marcina i  Petera można odsłuchać: TUTAJ. 
Daniel mówi ogólnie o wspólnocie Cenacolo i troszkę o sobie. 
Marcin i Peter ze Słowacji opisują bardziej szczegółowo swoje zejście na dno oraz powrót do życia.

Wysłuchajcie. 
Świadectwa są niezwykłe, poruszające. 
Dające tak dużo nadziei...
Pokazują od czego zaczyna się problem narkotykowy.
Mówią o chorobie duszy...
Którą da się wyleczyć...

Więcej informacji o Cenacolo oraz inne świadectwa znajdują się: TUTAJ oraz TUTAJ.
___________________________________________________________

I świadectwo Rodziców:


"Syn był w III klasie technikum. Zaczął chodzić własnymi drogami. Kiedyś w jego portfelu żona znalazła porcję heroiny. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczał. Drugim sygnałem było zgłoszenie poważnej kradzieży mieszkania. Doświadczyliśmy totalnej bezradności. To wszystko powaliło nas na kolana. Do tej pory nie modliliśmy się jako rodzina wspólnie. Ale wtedy prosiliśmy Boga o ratunek dla syna i rozeznanie, co mamy robić. Prosiliśmy właściwie każdego, kogo spotykaliśmy, o modlitwę. Nasza znajoma ofiarowała nam również swoje cierpienia.
- To nie wstyd był najważniejszy, ale nasz syn, któremu chcieliśmy pomóc. Pan Bóg stawiał nam na drodze przeróżnych ludzi. Korzystaliśmy z doradztwa takich ośrodków, jak LOKPIT w Zielonej Górze czy ośrodek w Ciborzu. Dowiedzieliśmy się wtedy także o wspólnocie Cenacolo w Medjugorie, która pomaga narkomanom. To był etap udowadniania synowi, że jest narkomanem.

     - To był cały proces zaprzeczania, negowania, manipulowania. Kto doświadcza narkomanii w rodzinie, ten doświadcza samego piekła. To prawda, że uzależnienie jest po części zatruciem fizjologicznym i psychicznym, ale przede wszystkim to choroba duszy. Miłość do syna wymagała od nas czynów heroicznych. Prawdziwa miłość nie jest cukierkowa, ale konsekwentna i mocno stojąca na ziemi.
     Powiedzieliśmy mu, że ma wybór: albo zostawia narkotyki i zostaje w domu, albo wybiera drogę z narkotykami i pójdzie nią już sam, bez nas. Miesiąc był poza domem. Wrócił złachany jak pies, odarty i wygłodniały. Przyjęliśmy go pod warunkiem, że podda się leczeniu. Wywiozłem go podstępem z pielgrzymką do Medjugorie, do wspólnoty Cenacolo. Tam nam powiedziano, że na terapię może zgłosić się w sierpniu, a był dopiero luty. Przed nami było jeszcze tyle miesięcy.

W kwietniu i maju nastąpiło przesilenie. Chociaż staraliśmy się go cały czas pilnować, znowu brał, kradł i dochodziło do rozbojów. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie wytrzyma do sierpnia, że albo przedawkuje, albo wyląduje w więzieniu. Powiedzieliśmy Bogu: niech się dzieje wola Twoja. Bardzo trudno powiedzieć tak o własnym dziecku. To był kluczowy moment w naszej relacji z Bogiem. Dotarło do nas, że nasz syn może stracić dar zbawienia, że może go dotknąć coś straszniejszego niż śmierć. Walka o to, by Bóg go nie odtrącił, stała się dla nas ważniejsza niż tylko ratowanie syna od śmierci.

- Żona była świadkiem, jak synowi wyleciała ze spodni strzykawka. Wymieniliśmy spojrzenia i powiedziałem mu, że ma iść do swojego pokoju i zastanowić się, czy dalej chce brnąć w uzależnienie. Powiedziałem mu, że jak się zdecyduje, to w tym momencie pakujemy walizki i wyjeżdżamy do Medjugorie albo wychodzi z domu i żyje, jak chce, ale my nie udzielimy mu już żadnej pomocy. Musiał sam podjąć decyzję. Po godzinie wyszedł i powiedział, że chce jechać. Wziąłem urlop. W pracy powiedziałem, że nie wiem, kiedy wrócę. Byłem gotowy nawet tę pracę stracić. Z plecakami i namiotem pojechaliśmy do Medjugorie. Nie znałem języka. We wspólnocie powiedzieli nam, że niemożliwe jest przyjęcie syna teraz.

To był maj, a termin mieliśmy przecież na sierpień. Wówczas tam, w Medjugorie, dokonałem aktu oddania syna Maryi i zawierzyłem Jej wszystko, co nas spotykało. Klęczałem przed Najświętszym Sakramentem i błagałem Boga o pomoc. Trwało to trzy dni. Mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych Chorwatów. Chodziliśmy codziennie i pukaliśmy do drzwi wspólnoty. Powiedziałem, że wcześniej nie pojadę, jak go nie zostawię.
Na trzeci dzień starszy wspólnoty powiedział, że mamy jechać do Livorno do Włoch i że tam może nas przyjmą. Jechaliśmy autokarami, pociągami, nie znając języka ani rozkładu jazdy. Jakoś tam trafiliśmy. Czułem wielką opiekę Aniołów Stróżów. Otrzymaliśmy pozwolenie. Syn został, a ja wróciłem do domu.

     - We Wspólnocie Cenacolo syn przebywał cztery lata. Pierwsze siedem miesięcy było najtrudniejsze. Myślę, że gdyby nie odległość od domu i nieznajomość języka, to nie dałby rady. Dopiero po roku mogliśmy się skontaktować. Oddając go do wspólnoty, musieliśmy jej zaufać. Raz w roku uczestniczyliśmy w święcie wspólnoty i wtedy widzieliśmy syna. Przyjeżdżał również na weryfikacje do domu. Po czterech latach wyszedł i zaczął normalne życie na zewnątrz. - Dla nas historia naszego syna i naszej rodziny była świadectwem działania miłości Bożej. Przyszła nam myśl, że trzeba dać nadzieję innym. Stworzyliśmy, jak dotąd jedyną w diecezji, grupę rodziców Cenacolo. Spotykaliśmy się na Mszy św., dzieliliśmy naszym doświadczeniem walki o nasze dzieci. W tym czasie ratunek we Wspólnocie znalazło kilkanaście osób. Narkotyki nie muszą mieć ostatniego słowa".

____________________________________________________________

W Polsce są trzy domy Wspólnoty Cenacolo:

Dom Maryi Niepokalanej
giezkowo 16a
76-024 Świeszczyno k/Koszalina
tel.: (94) 318 39 38

Dom bł. Jana Pawła II
ul. Ge. Bema 110
44-268 Jastrzębie Zdrój
tel.: (32) 472 36 64

Dom bł. Karoliny
Poręba Radlna 20
33-112 k/Tarnowa
tel.: (14) 679 51 23

e-mail: cenacolotarnov@onet.pl

www.comunitacenacolo.it

Wspólnoty utrzymują się z tego, co dadzą im inni. Niesamowite jest to, ze niczego Im nie brakuje. Może dlatego, że teraz już, po takich doświadczeniach, niewiele potrzebują z dóbr materialnych?



Pomoc materialną można kierować na konto:
70 1240 6508 1111 0000 5412 4848
Fundacja Charytatywna
im. Biskupa Czesława Domina
ul. Ostrobramska 1
78-106 Kołobrzeg


_____________________________________________________________

W Polsce trwają dyskusje nad legalizacją marihuany.
Różnego formatu 'autorytety' przekonują, że w postępowym kraju jest to wręcz koniecznością.
Odwołują się do argumentu, że marihuana nie uzależnia fizycznie, a jedynie psychicznie, nie jest wiec groźna.
Niektórzy celebryci i artyści jawnie przyznają się, że palą (nierzadko na antenie radia czy telewizji).
Sama znam sporo osób, którzy w paleniu marihuany nie widzą nic złego.
Najbardziej przeraża, że zdarza się to słyszeć z ust młodzieży.

Osobiste świadectwa chłopców z Cenacolo pokazują jednak co innego. Dlatego trzeba o tym mówić.
Poprosiłam dziś chłopców o napisanie kilku świadectw na bloga. Mam nadzieję, że napiszą.

3 komentarze:

  1. Piękne i wzruszające świadectwo... Dzięki Alu, zawsze dobrze wiedzieć, że takie Wspólnoty działają. Niech Maryja, najdzielniejsza z niewiast, przytula wszystkich uzależnionych do swojego matczynego serca i pomaga im wygrać z uzależnieniem.
    Ania A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała ta wspólnota.

    Wierzyc się nie chce, ze tak młodzi ludzie mają za sobą takie doświadczenia. Świadectwa sa poruszające. Momentami miałam łzy w oczach i gęsią skórke. Trzeba się za nich modlić. B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Światełko nadziei.

    OdpowiedzUsuń