KW: Ojcze Anselmie, chciałbym na początku podziękować za przyjęcie zaproszenia do
Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, w którym przeprowadzi
Ojciec sesję: "Droga do wewnętrznego uzdrowienia". Temat, który
zaproponowaliśmy, wydaje się być newralgicznym w życiu dzisiejszego człowieka.
Jako kierownik duchowy spotyka się Ojciec wielokrotnie z osobami, które nie
radzą sobie z bolesnymi następstwami życia nieuporządkowanego. Co, zdaniem
Ojca, jest najczęstszą i najboleśniejszą raną współczesnego człowieka?
AG: Raną najboleśniejszą zadaną człowiekowi jest być pozbawionym miłości innych
osób. Brak doświadczenia miłości może się wyrażać na różne sposoby. Bywa, że
ktoś poczuje się odrzucony przez swoich rodziców. Matka powiedziała mu, że nie
powinien się narodzić. Innym razem jakaś kobieta odczuwa, że jej siostra
jest faworyzowana; albo mężczyzna dostrzega, że nie jest traktowany poważnie,
że się go otacza nadmierną opiekuńczością. Te i podobne zranienia uaktywniają
się w świadomości człowieka w sytuacjach kryzysowych jego życia. Jest wtedy
ważne, żeby świadomie wyjść im naprzeciw i stanąć z nimi przed Bogiem.
(fot.gloria24.pl)
W jednej ze swoich książek: "Nie zadawaj bólu samemu
sobie", napisał Ojciec: "Życie nas będzie ciągle na nowo ranić, czy
nam się to podoba, czy nie. Cierpienie jest istotnym składnikiem naszego życia.
Problem polega na tym, jak obchodzimy się z cierpieniem, które spada na nas z
zewnątrz". Czy nie wydaje się Ojcu, że dla wielu osób przyjęcie tej
prawdy "jest nie do przeskoczenia"? Przecież człowiek, zwłaszcza
młody, boi się dopuszczać do siebie myśli o tym, że może cierpieć. Boi się też
dotykać własnych ran.
Każdy człowiek bywa w swoim życiu w jakiś sposób zraniony. Nie powinniśmy sobie cierpienia wyszukiwać. Ono nas dotyka, czy tego chcemy czy nie. Niektórzy próbują wyrugować zranienia z własnej historii życia, ponieważ są one zbyt bolesne. Nie zauważają jednak, że próba wyrugowania zranień na dłuższą metę wcale nie pomaga. Kto usiłuje wymazać zranienia z historii własnego dzieciństwa, ten w pewnym sensie staje się przez samego siebie przeklęty. Będzie ranił siebie samego albo innych. Spotykać się będzie z sytuacjami, które będą przywoływać zranienia z dzieciństwa, i zranienia będą się powtarzały.
W książkach Ojca często przewija się myśl, że głęboka duchowość człowieka nie rozwija się w "sterylnie czystych cechach" ludzkiej osoby, lecz pomimo i pośród ludzkiej słabości. Przedstawia Ojciec człowieka, który do szczytów swojej wielkości dochodzi po drodze własnej nędzy i małości, a nawet poprzez niepowodzenia i rozczarowania sobą. W jaki sposób niemoc i upadki mogą otwierać człowieka na Boga? Czy rzeczywiście mogą się stać drogą do wewnętrznego uzdrowienia?
Jezus przemawiał przede wszystkim do grzeszników. Wiedział, że właśnie ci ludzie, którzy spotkali się z własną słabością i niemocą, potrafią otworzyć się na Dobrą Nowinę. Chrześcijańska droga życia polega na tym, że tylko wtedy wstępujemy do nieba, kiedy – jak Jezus – mamy najpierw odwagę zstąpić w nasze człowieczeństwo. Właśnie wtedy, gdy nasza życiowa budowla przez nas samych wznoszona upadnie wskutek niepowodzeń albo kryzysów, wówczas sam Bóg może na nas budować swój "dom" odpowiadający niezafałszowanemu i pierwotnemu obrazowi, który istnieje w Jego pierwotnych planach.
Są jednak osoby, i jest ich raczej nie mało, w których bolesna świadomość własnej słabości, a zwłaszcza ciągle powtarzanych upadków, wywołuje silną niezgodę na siebie samego, czy wręcz autoagresję. Wyraża się ona nieraz w bezwzględnym rygoryzmie i surowości skierowanej przeciw sobie. Pozwoli Ojciec, że jeszcze raz odwołam się do jednej z książek, która niedawno ukazała się w języku polskim: "Nie bądźmy dla siebie bezwzględni". Pisze Ojciec: "Jezus nie żąda od nas, abyśmy zadawali sobie gwałt, chce żebyśmy byli dla siebie miłosierni". Co to znaczy być dla siebie miłosiernym, zwłaszcza gdy notorycznie nie radzimy sobie z własną niemocą czy zagubieniem moralnym?
Jezus żąda od nas w Ewangelii Łukaszowej, abyśmy byli miłosierni jak nasz Ojciec niebieski. Kto jest miłosierny, ten najlepiej – tak uważa Jezus – zrozumiał, kim jest Bóg. Być miłosiernym znaczy mieć w sobie serdeczne zrozumienie dla biedy i słabości. Nie znaczy to jednak, że należy założyć ręce i zostawić wszystko "po staremu". Trzeba jednak najpierw przyjąć to, co dzieje się w moim życiu, a więc przyznać się do tego, co nie jest we mnie idealne; trzeba samemu sobie przebaczyć, że się jeszcze nie jest świętym i doskonałym. Dopiero to, co przyjąłem, mogę zmienić. Rodzi się w nas usprawiedliwiony impuls do tego, aby wzrastać: chcemy stawać się lepszymi i przemieniać siebie.
Każdy człowiek bywa w swoim życiu w jakiś sposób zraniony. Nie powinniśmy sobie cierpienia wyszukiwać. Ono nas dotyka, czy tego chcemy czy nie. Niektórzy próbują wyrugować zranienia z własnej historii życia, ponieważ są one zbyt bolesne. Nie zauważają jednak, że próba wyrugowania zranień na dłuższą metę wcale nie pomaga. Kto usiłuje wymazać zranienia z historii własnego dzieciństwa, ten w pewnym sensie staje się przez samego siebie przeklęty. Będzie ranił siebie samego albo innych. Spotykać się będzie z sytuacjami, które będą przywoływać zranienia z dzieciństwa, i zranienia będą się powtarzały.
W książkach Ojca często przewija się myśl, że głęboka duchowość człowieka nie rozwija się w "sterylnie czystych cechach" ludzkiej osoby, lecz pomimo i pośród ludzkiej słabości. Przedstawia Ojciec człowieka, który do szczytów swojej wielkości dochodzi po drodze własnej nędzy i małości, a nawet poprzez niepowodzenia i rozczarowania sobą. W jaki sposób niemoc i upadki mogą otwierać człowieka na Boga? Czy rzeczywiście mogą się stać drogą do wewnętrznego uzdrowienia?
Jezus przemawiał przede wszystkim do grzeszników. Wiedział, że właśnie ci ludzie, którzy spotkali się z własną słabością i niemocą, potrafią otworzyć się na Dobrą Nowinę. Chrześcijańska droga życia polega na tym, że tylko wtedy wstępujemy do nieba, kiedy – jak Jezus – mamy najpierw odwagę zstąpić w nasze człowieczeństwo. Właśnie wtedy, gdy nasza życiowa budowla przez nas samych wznoszona upadnie wskutek niepowodzeń albo kryzysów, wówczas sam Bóg może na nas budować swój "dom" odpowiadający niezafałszowanemu i pierwotnemu obrazowi, który istnieje w Jego pierwotnych planach.
Są jednak osoby, i jest ich raczej nie mało, w których bolesna świadomość własnej słabości, a zwłaszcza ciągle powtarzanych upadków, wywołuje silną niezgodę na siebie samego, czy wręcz autoagresję. Wyraża się ona nieraz w bezwzględnym rygoryzmie i surowości skierowanej przeciw sobie. Pozwoli Ojciec, że jeszcze raz odwołam się do jednej z książek, która niedawno ukazała się w języku polskim: "Nie bądźmy dla siebie bezwzględni". Pisze Ojciec: "Jezus nie żąda od nas, abyśmy zadawali sobie gwałt, chce żebyśmy byli dla siebie miłosierni". Co to znaczy być dla siebie miłosiernym, zwłaszcza gdy notorycznie nie radzimy sobie z własną niemocą czy zagubieniem moralnym?
Jezus żąda od nas w Ewangelii Łukaszowej, abyśmy byli miłosierni jak nasz Ojciec niebieski. Kto jest miłosierny, ten najlepiej – tak uważa Jezus – zrozumiał, kim jest Bóg. Być miłosiernym znaczy mieć w sobie serdeczne zrozumienie dla biedy i słabości. Nie znaczy to jednak, że należy założyć ręce i zostawić wszystko "po staremu". Trzeba jednak najpierw przyjąć to, co dzieje się w moim życiu, a więc przyznać się do tego, co nie jest we mnie idealne; trzeba samemu sobie przebaczyć, że się jeszcze nie jest świętym i doskonałym. Dopiero to, co przyjąłem, mogę zmienić. Rodzi się w nas usprawiedliwiony impuls do tego, aby wzrastać: chcemy stawać się lepszymi i przemieniać siebie.
Pozostała część wywiadu: tutaj.
Książki autorstwa ojca Anselam Gruna: tutaj.
Alu, może zaprosić o. Anzelma Gruna do Klasztoru Redemptorystów w Krakowie. Może na przyszłoroczną majówkę. Ja już dzisiaj wpisuję się na listę. Ale byłoby spotkanie...
OdpowiedzUsuńEla zdz
To jest myśl! Przekażę ojcu i zaczniemy działać;) Choć pierwotna idea była, że zapraszamy kobiety. Ale można to przełamać:) Dzięki Elu.
UsuńŚwietny pomysł Elu, rewelka
UsuńPomysł przedni, Elu! :-) Jest jeszcze "Zamienić rany w perly" jak zranienia można "wykorzystać", aby stały się tak cennym doświadczeniem jak perły. Bardzo wartościowa lektura. Jest też "Znajdź własną drogę, którą ostatnio przeczytałam. Szczerze polecam! B:-)
OdpowiedzUsuńBeatko, właściwie taka mogłaby być myśl przewodnia tej majówki - "Jak zamieniać rany w perły";) Dziękuję dziewczyny za wszystkie sugestie.
UsuńKiedyś już była taka sesja, dawno, dawno temu, u salwatorian. A jej owocem jest właśnie ta książka "Zamienić rany w perły"...
OdpowiedzUsuńAle Anselm Grun napisał także książkę dla kobiet, o kobietach i o dorastaniu do kobiecości, czyli coś dla nas;) Zresztą współautorką jest jego siostra Linda Jarosch, a książka nosi tytuł "Królowa i dzika kobieta". Przedstawione są w niej różne typy kobiecości, a każda z nich powiązana jest z jakąś postacią biblijną np. Esterą, Hagar, Tamar, Rut etc... Bardzo lubię tę ich książkę. Jest zdaje się także jakiś odpowiednik dla mężczyzn.
Pozdrawiam. et