Dzisiaj ponownie będzie o przedziwnej mocy sprawczej radości. Posłużę się krótkim opowiadaniem Eduarda Martina z wyjątkowej książeczki "Radość dla duszy", o której wspominałam podczas konferencji:
"Nawet sobie nie uświadamiamy, czego potrafi dokonać
radość z życia, czego potrafi dokonać miłość, czego potrafi dokonać dodanie
otuchy — nie uświadamiamy sobie tego, dopóki nie znajdziemy się w sytuacji, w
której koniecznie potrzebujemy tego magicznego życiodajnego eliksiru, kiedy po
prostu nie możemy się bez niego obejść", opowiadał ordynator C.
"Pokażę to panu na przykładzie naszego oddziału. Widzi pan tamtą dziewczynę, która idzie ulicą przed nami, tak, ta brunetka. To jest nasza tajna broń — tak ją nazywamy. Kiedy ktoś idzie na ciężką operację, przydzielamy mu na taki dzień tę siostrę, aby się nim opiekowała. Nie uwierzyłby pan, jak potrafi podnieść pacjenta na duchu. Jest to pielęgniarka, ale kiedy popatrzymy na wyniki terapii, jakie mamy z pacjentami, którzy są pod jej opieką, powiedziałby pan, że to czarodziejka. Tajna broń... Nie robi nic innego niż pozostałe siostry na oddziale. Ale skoro tylko zacznie się pacjentem opiekować, jego stan zaraz się polepsza. Jest wesoła, promieniuje z niej miłość do ludzi — promieniuje z niej coś, co potrafi w każdym wyzwalać cudotwórcze rezerwy i za pomocą tych rezerw — jakie przecież każdy z nas ma na trudne czasy w sobie ukryte — pokonywać chorobę.
Dziewczyna, która bynajmniej nie studiowała psychologii,
oddziałuje jak najlepsze lekarstwo. Tak, są ludzie, którzy w ten sposób
oddziałują. Są to takie chodzące lekarstwa: ledwie się do człowieka zbliżą, a
on zaczyna odczuwać radość i chęć życia. Jest tych cudownych leków mało, ale
bądźmy wdzięczni i za tych niewiele, które w naszych zabieganych i nieczułych
czasach ofiarowują siebie ogarniętym zwątpieniem duszom. Mieliśmy u nas
pacjentkę, która się niczym nie zajmowała, tylko patrzyła przez okno — taki
położony do łóżka kawał drewna, wyglądała bardziej jak materia niż jak
człowiek, pozbawiona myśli materia. Kiedy na kogoś popatrzyła, miało się
wrażenie, że patrzy na ciebie krzesło: była w niej taka sama obojętność, jak w
jakimś meblu — a kobieta
ta nie miała jeszcze sześćdziesięciu lat.
Cośmy zrobili? Użyliśmy wobec niej swojej tajnej broni.
Wystarczyło kilka dni, a pacjentka ta zaczęła — jak ja to nazywam — powracać do
siebie. Najpierw wróciła do swych oczu: kiedy na kogoś patrzyła, już nie było
wątpliwości, że go widzi. Potem zaczęła przejawiać zainteresowanie światem, a w
końcu zrobiła się z niej kobieta,
która potrafiła się uśmiechać. Przy tym siostra ta nie poddawała jej jakiejś
tajemniczej terapii, tylko z nią rozmawiała, uśmiechała się, po prostu ją
lubiła. Ja nie wiem, jak ona to potrafi, ona naszych pacjentów naprawdę lubi, a
oni wyczuwają tę jej serdeczną życzliwość i potrafią się w niej wykąpać jak
pacjenci kurortu w wodzie leczniczej, potrafią zmyć z siebie swoje udręki.
Kiedy wspomniana kobieta
wychodziła ze szpitala, dała tej dziewczynie złoty krzyżyk, który nosiła na
szyi, ale ta się roześmiała i krzyżyka nie wzięła, bo przecież nie zrobiła nic
nadzwyczajnego, więc »niech go sobie pani zostawi«, powiedziała. I
rzeczywiście, nie zrobiła nic nadzwyczajnego — w każdym razie nic
nadzwyczajnego ze swego punktu widzenia — tylko się uśmiechała, tylko lubiła
tych, którymi się opiekowała. Nie zrobiła nic szczególnego...
Powiedzmy. To by rzeczywiście nie powinno być niczym
nadzwyczajnym — uśmiechać się i lubić swoich bliźnich. Ale dzisiaj nie jest to
takie codzienne, normalne. Może były kiedyś czasy, kiedy to było normalne, może
takie czasy jeszcze nadejdą. Obecne takie nie są.
Do czasu, nim coś takiego stanie się normalne, musimy się
starać znajdować takich ludzi-leki. Kiedy jest nam smutno, powinniśmy życzyć
naszym dzieciom, aby takie osoby miały wokół siebie — tylko tak będą mogły
zachować radość i duchowe zdrowie. Gdybyśmy sami umieli być lekami, gdybyśmy
sami potrafili to, co potrafi tych kilkoro ludzi wokół nas, świat by się
rozjaśnił. Tak, to są ci ludzie-chodzące uśmiechy. To oni już swoim istnieniem
dają nam pewność, że życie ma sens, że nasze życie nie porusza się w przestrzeni
nienawiści i miernoty. Wie pan, miłość jest najlepszym lekiem. Miłość jest
najsilniejszym lekiem. Nie, to nie jest frazes, to nie jest refren z jakiegoś
głupiego szlagiera, to jest coś, co ja, stary lekarz, mam sprawdzone
doświadczeniem całego mojego życia.
Im mniej ludzie mają wokół siebie miłości, zrozumienia,
przyjaźni, tym łatwiej przestają być ludźmi zdrowymi i stają się pacjentami.
Miłość jest najcenniejszym eliksirem, jaki można podać ludzkiej duszy, a to, co
uzdrawia duszę, pomaga uzdrowić też ciało — zna pan to biblijne: wstań i chodź,
twoje grzechy są ci odpuszczone... Wie o tym każdy, tylko że my traktujemy to
jako coś, co dotyczy tych drugich, i może nawet nie wiemy, że to polecenie
skierowane jest indywidualnie do każdego z nas, nie rozumiemy, że ta skaza
grzechu, którą trzeba usunąć, polega być może na jednym: na braku miłości.
Mogę dodać, że ci, którzy w naszym szpitalu zetkną się z tą
miłością, jaka promieniuje z naszej radosnej i przyjaznej siostry, zyskują
nagle przedziwną siłę, przedziwną energię... Ja, który bynajmniej nie jestem
nieszczęśliwy, skoro tylko spotkam ją na korytarzu, czuję dotyk czegoś silnego
i pięknego. A przecież kiedy tej dziewczynie dobrze się przyjrzeć, można
stwierdzić, że nie jest to żadna nadzwyczajna piękność. Owszem, jest bardzo
piękna, jeśli mamy na myśli piękno, które jest niewyrażalne, a którego ona jest
pełna — to tajemnicze piękno, które nie ma nic wspólnego z naszym ciałem, z
naszą widzialną postacią. Chyba rozumie pan, jakie piękno mam na myśli: to,
które się nie starzeje, to, którym jaśnieli kiedyś święci i święte, piękno,
które jest dowodem wielkiego dobra, jakie nas nawiedza, aby nas wesprzeć w
naszych trudnych sytuacjach, aby nam pokazać, że ten świat jest wprawdzie
miejscem wielkich tragedii, ale że jest też miejscem wielkich okazji do tego,
jak te tragedie łagodzić.
Proszę spojrzeć na tę dziewczynę: wygląda tak niepozornie,
tak zwyczajnie, ale gdyby do pana przemówiła, gdyby pan spojrzał w jej oczy, od
razu by pan zrozumiał, dlaczego uważamy ją na oddziale za nasz tajny lek,
najsilniejszy lek...".
Dzięki!
OdpowiedzUsuńTo wielka radość, kiedy możesz sprawić, że na twarzy drugiego człowieka pojawia się uśmiech!
OdpowiedzUsuń"Czy jeszcze pamiętasz ,że zostałeś stworzony do radości?" Phil Bosmans
Dzięki Alicja za ten wpis. aga:)
Dziękuję Alu za te słowa :-) cała prawda, że mając w sercu Boga-Miłość, tak wiele możemy dać innym...
OdpowiedzUsuńOdmawiam już drugą nowennę pompejańską w intencji miłości- aby Maryja uzdolniła mnie do miłości i wprowadziła mnie w Miłość Boga, abym potrafiła przyjąć Tę Miłość i abym tą miłością umiała kochać siebie i innych... i cud przemiany widać gołym okiem ;-)