czwartek, 7 marca 2013

"Jeśli możesz... dziekuję...". Świedectwo

Małgorzata Gorczyca. Piękna, młoda, dzielna kobieta. Od kilku lat choruje na postępującą dystrofię mięśniową typu obręczowego – LGMD. Porusza się wyłącznie na wózku inwalidzkim elektrycznym. We wszystkich czynnościach życiowych potrzebuje pomocy. Sama nie jest w stanie zmienić pozycji, czy chociażby unieść ręki - Jej mięśnie są tak słabe. W ostatnich latach pojawiły się skutki długotrwałego unieruchomienia – m.in. osteoporoza, złamania kończyn, powikłania reumatoidalne i kamica nerkowa. Nie ma leku na chorobę, na którą cierpi.

Pomimo przeciwności losu nie poddaje się. Jest osobą pogodną, pomocną innym, stara się być aktywna i rozwijać się. Aby żyć w miarę normalnie potrzebuje pomocy asystentów, dostosowanego mieszkania oraz kosztownego sprzętu ortopedycznego.
Pomimo iż się nie znamy, Małgosia kilka dni temu napisała do mnie list pt. "Jeśli możesz... dziękuję..." z prośbą o wsparcie uzyskane z 1% podatku lub darowizny. Przekazane środki chciałaby przeznaczyć na zakup niezbędnego elektrycznego wózka inwalidzkiego z pionizatorem, rehabilitację, pomoc asystentów, leki oraz dostosowanie zamieszkania do Jej potrzeb.

Sprawdziłam te informacje na stronie Fundacji TUTAJ.

Poprosiłam Gosię o napisanie dla nas kilku słów o sobie. Jak sobie radzi z tak ogromnym cierpieniem, skąd czerpie siły i nadzieję. Oto Jej świadectwo:

"Próbuję cokolwiek od wczoraj wymyślić i... cisza w mojej głowie albo chaos... może najtrudniej zacząć... zastanawiam się, czy ja mogę dać świadectwo... ja mały robak, który ciągle szuka drogi do Boga, który myśli ciągle, że zbyt mało wierzy, jest za daleko...

Jako dziecko wierzyłam z tą dziecięcą ufnością, że Bóg może wszystko, jest wszędzie i widzi... i nie wiedziałam dlaczego w moim życiu tyle cierpienia... bo zanim zaatakowała mnie choroba... moje życie nie było lekkie... Jako zalęknione dziecko w Bogu jednak szukałam ratunku, nadziei... A potem zaczęłam dziwnie słabnąć... wszystko stawało się coraz trudniejsze... Dostałam wczesną diagnozę, co mi jest... ale jak to? Ja sprawna niemal dziewczyna mam skończyć na wózku? Dla rodziców to było niepojęte, a mi o tym nikt nie powiedział... Zmagałam się z kolejnymi niemożnościami, bezsilnością... Nadal po dziecięcemu wołałam do Boga... leżąc po kilka godzin na ziemi, bo nie mogłam już wstać, prosiłam: "jeśli jesteś Boże pomóż..." i czasami pomagał obdarzając siłą niezwykła dla mnie lub zsyłając przechodnia albo kogoś z rodziny... albo nie pomagał i musiałam trwać długo w stanie upadku...

W pewnym momencie zwątpiłam... już od kilku lat nie mogłam regularnie chodzić do kościoła na msze, bo bariery, bo zima, bo kolejne skręcenie nogi, bo nie ma z kim... ale nadal ufnie patrzyłam ku Bogu, jako nadziei... tym razem na szybką śmierć... o to tylko prosiłam... Na przekór, albo by mi coś powiedzieć Bóg dopuścił na mnie kolejne schorzenie... operacja na woreczek żółciowy i wyrostek... To wtedy lekarz powiedział, że złapali mnie za palec u nogi i wrócili tu i powinnam dziękować Bogu... bo było ze mną źle, bardzo źle... Jak źle odczułam to podczas i po operacji... To traumatyczne przeżycie sprawiło, że... właściwie nie wiem jak to nazwać... zablokowałam się... nie potrafiłam odmówić żadnej modlitwy... nie potrafiłam westchnąć choćby "O Jezu"... nic... Trwałam w takim zamrożeniu długo... ok.10 miesięcy... ciągle pracując nad sobą, nie rozumiejąc co się dzieje... W końcu udało mi się odmówić pierwsze "Ojcze Nasz"... Raz, potem drugi... i tylko to odmawiałam choć raz dziennie... Czasem nie mogłam skończyć, ale próbowałam póki sił... Równo rok po tym zdarzeniu, rehabilitant w przykrych okolicznościach złamał mi nogę... Znów operacja, jedna, druga... Ból i unieruchomienie i z czasem osłabienie coraz większe... Nie rozumiałam dlaczego Bóg dopuszcza tyle cierpienia do mnie... Czy chce mnie ukarać mimo, że staram się i chcę być blisko... Zamknęłam się tym razem na długo... Uznałam, że Bogu na mnie nie zależy, że zostawił mnie, że zamiast miłości dostałam karę - nie wiedzieć czemu...

W tym czasie "martwoty duchowej", kiedy już doszłam do siebie na ile możliwe, rozpoczęłam studia, jedne, drugie, trzecie... Pomagali mi fizycznie i w dotarciu rodzice, brat i... całkiem przypadkowi ludzie, którzy pojawiali się z pomocnymi rękami nie wiadomo skąd, ale w chwilach, gdy to było konieczne... Życie moje toczyło się dalej i bez Boga... ale chyba tylko pozornie bez Niego... tak dziś myślę...
Kiedy przyszedł moment, że jeszcze bardziej poczułam się opuszczona przez Boga, człowieka, kiedy poczułam zupełny bezsens mojego istnienia poszłam na terapię, by uporać się z narastającą depresją... To tam usłyszałam obok wielu innych słów, że kiedyś wrócę do Boga, ale potrzeba mi czasu i cierpliwego czekania, aż będę gotowa na zmierzenie się z tym wymiarem mojego istnienia... ale jak by na przekór... znów wypadek... złamanie... gips tym razem... moja coraz większa zależność od pomocy drugiej osoby... aż po zupełne uzależnienie...

Pomiędzy tym starałam się coś robić z życiem... nadać mu sens.. chociażby jakiś zewnętrzny... Dostałam pracę na Uczelni... Powoli wracała radość, poczucie, że spełniam się w czymś w czym jestem "dobra"... a potem... nie wiem jak, lecz zaczęłam modlić się... samo to przyszło... Zaczęłam dostrzegać, że wiele zdarzeń w moim życiu to znaki... Zaczęłam szukać Boga - tym razem intelektualnie... Drążyć wiedzę teologiczną... Napotykać ludzi, którzy byli blisko Boga, jak twierdzili... a jednocześnie polecane książki, proroctwa niepokoiły mnie... Bardziej widziałam obraz sekty a nie żywej wiary w tych ludziach w końcu.... Zatrzymałam się, bo ciągle czegoś mi brakowało... Nie tak rozumiałam Boga i Jego Moc... W pewnym momencie doszłam do tego, że brakowało dziecięcej ufności, którą kiedyś miałam...

W pewnym momencie ot tak po prostu zawierzyłam Bogu, oddałam się w ręce Jezusa i Matki Bożej Dzikowskiej... W mojej duszy zapanowała radość, dziwna lekkość... Problemy codzienne z chorobą, zależnością od innych zelżały... bo pogodziłam się z wolą Boga... zaufałam, że tak, jak kiedyś -będąc na pozór daleko- troszczył się o mnie zsyłając odpowiednich ludzi w odpowiednich momentach, tak i poprowadzi mnie przez resztę życia...

Nie potrafię do dziś powiedzieć skąd wzięła się przemiana we mnie... Być może musiałam przejść przez pustynię, by dojść do źródła...

Nie załamał mnie kolejny wypadek i złamanie, pozrywanie mięśni... morze bólu i cierpienia... strata pracy... coraz trudniejsze życie pod jednym dachem z bratem, który niepozornie z bijącego mnie kata zmienił się w kata alkoholika dręczącego całą rodzinę... Ucichłam tylko na chwilkę, bo nie mogłam zrozumieć dlaczego wypadek mi się przydarzył w chwili, gdy zmierzałam na mszę do Matki Bożej Dzikowskiej, którą ukochałam...

Dziś myślę, że to była próba siły mojej wiary... a jednocześnie droga, by spotkać kogoś kto pomaga mi i moim rodzicom nieść krzyż mojej choroby i niemocy... Jestem bardzo nieidealna, ale staram się żyć tak, by nikt przeze mnie nie cierpiał... Staram się pomóc na miarę sił tym, którzy tego potrzebują...

Nadal wyrzucam sobie, że za mało ukochałam Jezusa, że moja wiara jest zbyt płytka, że inni są bliżej Boga, że mogłabym więcej, lepiej... To zapewne echa moich wyrzutów sumienia, że kiedyś Boga zawiodłam, zwątpiłam a On niósł mnie na swoich ramionach... lecz... mam nadzieję i wiarę, że wbrew moim rozterkom On mnie nie opuści i pomoże, gdy będę tego potrzebować... może nie tak jakbym chciała ja, ale tak, bym mogła żyć lepiej i godniej... On ześle ludzi, którzy pomogą mi w tym czego sama dokonać nie będę mogła...".

Dziękuję Ci Gosiu!

A czytelniczki bloga zainteresowane pomocą Gosi kieruję na stronę Fundacji Avalon TUTAJ. Dopisek na konto Gosi: Gorczyca,1724.

11 komentarzy:

  1. Wspieram modlitwą! Gosiu podziwiam Cię. B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gosiu jesteś kochana! I taka silna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam wszystkim, którzy tu zawitali... za każde słowo, myśl dobrą skierowaną ku mnie, za milczenie, zadumę... jeśli choć jedna osoba wyniesie stąd cząstkę DOBRA we własną rzeczywistość - to warto było i jest trwać...
    Ponoć w słabości siła się objawia...:)

    Dziękuję Ali szczególnie, gdyż zrobiła dla mnie o wiele więcej niż myśli...

    Niech Bóg wszystkim błogosławi, z modlitewnym pozdrowieniem, M.

    http://www.youtube.com/watch?v=VV6FgR4Yhxs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna ta piosenka Gosiu.

      Czasem jest tak,że mimochodem w ciągu dnia coś się usłyszy i życie nabiera innego sensu...

      Dziś usłyszałam tę piosenkę. To najpiękniejszy prezent w dzisiejszym Dniu Kobiet.

      Dziękuję.

      Otulam modlitwą. Niech Bóg błogosławi obficie+

      Usuń
  4. ja tez jestem pod wrażeniem. I Gosi i muzyki. Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Gosiu. Bardzo dziękuję za Twoje świadectwo, za wzloty i upadki, cierpienie, które czasami jest nie do zniesienia. Chciałabym Cie pobłogosławić

    Proszę w imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego, aby Małgosia w swoim cierpieniu spotkała Jezusa Zmartwychwstałego. Niech moc Jego zwycięstwa będzie jej udziałem, dając radość, nadzieję i życie. Niech Cię Gosiu Pan błogosławi i strzeże, niech rozpromieni nad Tobą oblicze swoje i niech Cię obdarzy pokojem.

    Wspieram modlitwą
    Monika M

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Wam ogromnie za modlitwę i duchowe wsparcie Kasi.

    Ale zachęcam do pomocy. Z naszej strony tak niewiele trzeba - podanie nr konta i dopisku, na który księgowa przekieruje środki.

    Nr konta: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001, dopisek: Gorczyca,1724.

    Dziękuję ogromnie wszystkim, którzy się angażują.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gosiu, dziękuję za Twoje świadectwo. Twoja siła i wiara głęboko poruszyły moje serce. Niechaj dobry Bóg błogosławi Cię i umacnia. Ela

    OdpowiedzUsuń
  8. Można oddać procent na konkretna osobe w Fundacji, czy muszę na całą fundację? Pobralam już nawet program pit.

    OdpowiedzUsuń
  9. Można wspomóc konkretną osobę dopisując w rubryce "cel szczegółowy" nazwisko i numer konkretnego beneficjenta.

    OdpowiedzUsuń
  10. Można wspomóc konkretną osobę dopisując w rubryce "cel szczegółowy" nazwisko i numer konkretnego beneficjenta.

    OdpowiedzUsuń