piątek, 28 grudnia 2012

Dobra książka - 'Anielskie single'

Kiedy w wakacje 2011r. zadzwonił do mnie o. Paweł z pytaniem, czy nie chciałabym pisać bloga dla singli, zaniemówiłam. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodziło. Nie było wcześniej żadnej rozmowy, żadnej sugestii ani wzmianki na ten temat. 'Dziwne...' - pomyślałam... Pisać bloga oczywiście nie chciałam. Z kilku powodów. Po pierwsze, kompletnie nie miałam pojęcia jak się to robi i z jaką skalą trudności jest to związane. Po drugie, nie lubię spędzać czasu przed komputerem w jakiejkolwiek formie. A po trzecie, na stworzenie czegokolwiek trzeba mieć jakąś wizję, ja jej wówczas nie miałam.

Drugie pytanie, które ojciec mi zadał było bardziej przyziemne - czy czytałam książkę Anielskie single. Odpowiedziałam, że nie. Na co usłyszałam: 'to przeczytaj'. Zaintrygowało mnie to. Na drugi dzień książka była przeczytana. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z ciekawszych pozycji, na jaką trafiłam w życiu. Poniżej kilka słów o książce (ze strony wydawnictwa HomoDei).

"Nawigując po burzliwym morzu ludzkich emocji, dotykając tematów takich jak: 'Żadnego seksu w wielkim mieście', 'Samotność chodzi po ludziach' czy 'Randki po dacie ważności', Cummings opowiada, w jaki sposób osoba wierząca może poradzić sobie w wielu konkretnych sytuacjach codziennego życia singla oraz nie zagubić się w relacjach damsko-męskich.  Mądra, zabawna, a czasami wzruszająca przynosi zaskakująco świeże spojrzenie na rzeczywistość 'samotnych-poszukujących', pragnących wytrwać przy wyznawanych wartościach w społeczeństwie, w którym wszystko jest dozwolone"- czytamy na stronie wydawcy.

Fragment rozdziału: 'Samotność chodzi po ludziach'

'Gorzki napój'

Wczoraj byłam bardzo szczęśliwa. Ja i wszystkie moje manatki zmieściliśmy się do autka mojego brata, muzyka na Mszy była fantastyczna, a w moim ulubionym sandwich barze Darwin’s Ltd w zasadzie nie było kolejki. Jazda z Massachusetts przez New Hampshire i Vermont był chłod­na i przyjemna, a moje serce pęczniało od miłości, kiedy przekraczaliśmy granicę z Kanadą.
Teraz jestem w Montrealu, gdzie osiadł mój brat, siedem­nastowiecznym mieście z pokaźną anglojęzyczną mniej­szością oraz łańcuchem przepięknych starych budynków i sklepów. Wzdłuż mojej ulubionej ulicy, rue St-Denis, bieg­nie ciąg kawiarni, butików i barów. Usiadłam z bratem na tarasie w „L’Amère à Boire”. L’amère à boire oznacza „gorzki napój”, ale tu piwo z pewnością gorzkie nie było. Było pysz­ne. Kiedy dotarłam do domu brata, myślałam o koncepcji zgorzknienia.
Ktoś mnie zapytał, co starszy singiel może zrobić, że­by się uchronić przed zgorzknieniem i obwinianiem Boga. Zdecydowałam się z tym przespać. Ale najpierw leżałam i myślałam o Hiobie, który żądał od Boga sprawiedliwości. I o Jakubie, który się z Nim zmagał. I o Rebece, matce Ja­kuba, która gdy dzieci walczyły w jej łonie, zapytała: „Jeśli tak bywa, to czemu mnie się to przytrafia?”. I jak podaje da­lej Księga Rodzaju: „Poszła więc zapytać o to Pana” (Rdz 25, 22). Pomyślałam, że ci wielcy bohaterowie są o wiele odważ­niejsi ode mnie. Nie bali się kłócić z Bogiem ani przedsta­wiać Mu swoich żądań. Za to my jesteśmy jak radosne hym­ny pochwalne, a nie jak psalmy będące wachlarzem ludzkich odpowiedzi dawanych Bogu.
Dawno temu wpadłam do uniwersyteckiego kościoła i usłyszałam krzyki dochodzące z nawy. W przejściu znaj­dował się mężczyzna, który wrzeszczał na cały głos w stro­nę krucyfiksu. Zdumiona i zszokowana pospiesznie stamtąd uciekłam. Nie byłam pewna, czy byłam świadkiem strasz­nej bezbożności, czy wielkiej wiary, wiary, która pozwala na szczerość z Bogiem i pytanie: „Jeśli tak bywa, to czemu mnie się to przytrafia?”.
Nie jesteśmy przecież niewolnikami Boga. Powtórzę. My. Nie. Jesteśmy. Niewolnikami. Boga. Niewolnictwo jest sprzeczne z chrześcijaństwem. Powinniśmy być posłuszni Panu, nie dlatego że się Go boimy, ale ponieważ Go kocha­my. Hiob uniżał się i składał ofiary w imieniu swych dzieci, na wypadek gdyby zgrzeszyły. Przejście na wyższy poziom relacji z Bogiem wymagało wiele cierpienia. I w końcu Hiob stanął „jak mężczyzna” i zażądał od Boga sprawiedliwości.
A Bóg odrzekł: „Mój sługa Hiob dobrze o Mnie mówił”. Póź­niej Jezus powie, że nie jesteśmy już sługami, ale Jego przy­jaciółmi (por. J 15, 15). Prawdziwy przyjaciel konfrontuje się z drugim, zamiast pozwolić ich relacji umrzeć.
Czy bycie singlem na stałe jest gorzkim napojem? Oczy­wiście często tak jest. Czasami trudno go przełknąć. Ale kto przygotował ten gorzki napój? Możliwe, że to ty i ja, i nasze złe nawyki; lub też przedłużony okres dorastania zbyt wie­lu mężczyzn, kaprys historii i rewolucja seksualna. Niemniej ostatecznie (zdajmy sobie z tego sprawę) to Bóg przygoto­wał ten gorzki napój. Tak więc sugeruję, żebyśmy zapytali Go dlaczego. A później odkryjemy w naszych kubkach nie go­rycz, ale dobre piwo lub najlepsze wino.


'Krzyż singla'

Nie jestem pewna, czy potrafię zaserwować wam w Wielki Piątek tak dobrą duchową lekturę jak inni. Moja rodzina, choć pobożna, jest pobożna po cichu. Cho­dzimy na Mszę każdej niedzieli. Później oceniamy homilię lub chichoczemy, analizując wybór hymnów. Nie angażu­jemy się we wspólne duchowe rozważania. Nie rozmawia­my o tym, kim jest dla nas Jezus. Nie wyjaśniamy roli Du­cha Świętego w naszym życiu, mimo że czasami zastanawia­my się nad działaniem Opatrzności. W rezultacie rozmowa o Chrystusie w ramach duchowego kierownictwa była dla mnie dziwaczna. (Moja relacja z Jezusem…? Hmm, chyba w porządku). Ale dziś jest Wielki Piątek, więc zamierzam podjąć tę próbę. Zrobię to, przytaczając słowa zrzędliwego antysemity narzekającego w autobusie na zamknięcie skle­pów w Wielki Piątek: „Jakiś Żyd umarł i cały świat stanął w miejscu”. Tak. Dokładnie.
W Wielki Piątek w sposób szczególny zachęca się nas do zjednoczenia naszego cierpienia z cierpieniem Jezusa i zło­żenia naszych ciężarów pod krzyżem. Zawsze uważałam, że przez uczestnictwo w nabożeństwie wielkopiątkowym to­warzyszymy Panu w Jego śmierci dwa tysiące lat temu. Czy Jezus mógł się spodziewać, że miliony wiernych będą się zbierały wokół Niego setki, tysiące lat później, żeby być przy Nim w Jego końcowej agonii? Skłaniam się ku temu, że nie. Wołał przecież rozdzierająco: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?”. Egzegeci, spierając się, które wydarzenia biblijne miały miejsce naprawdę, posługują się narzędziem zwanym „kryterium kłopotliwości”. Krótko mówiąc, jeśli wydarzenie opisane w Ewangelii było wstydliwe dla chrześcijan I i II wie­ku, a jednak zostało rzetelnie odnotowane, prawdopodobnie zaszło właśnie w taki sposób. Jezus wołający w agonii do Oj­ca odpowiada kryterium kłopotliwości.
Smutek Chrystusa nie mówił niewierzącym nic o Jego boskości ani o miłości Ojca do Niego. Ale mówi wiele nam, szczególnie tym stale żyjącym w pojedynkę. Mówi nam, że Jezus był w tej chwili przerażająco samotny. Był tak samotny; On, który stanowi z Ojcem jedno, czuł się przez Niego po­rzucony. A mimo że nie wiemy, co to mogło znaczyć dla Je­zusa, z pewnością wiemy, co znaczy dla nas.
Krzyż bezżennych: samotność. Samotność trzeciej nad ranem. Samotność dwudziestej trzeciej pod tytułem: „Nie mogę znieść pustego łóżka”. Samotność piątkowej nocy, kiedy jesteś wystrojona i nie masz gdzie pójść. Samotność związana z tym, że przyjaciółka wymówiła się od wspólnego seansu filmowego, bo „on” w końcu zadzwonił. Samotność nudnych wesel i samotność po fajnych weselach. Samotność po cudownym popołudniu spędzonym w domu jakiejś ro­dziny z dziećmi. Samotność walentynek. Samotność świąt Bożego Narodzenia. Samotność sylwestra. Samotność tań­ca w pojedynkę. Samotność słuchania lodówki brzęczącej cicho w ciemności.
Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, mówi Księga Rodzaju. Tego możemy być pewni. Mnisi i mniszki przeważ­nie żyją we wspólnotach, żeby uniknąć samotności singla. Oni podjęli decyzję. Większość z nas jej nie podjęła, a w każ­dym razie nie podjęła pozytywnej decyzji. My podejmuje­my decyzje negatywne: „Za tego nie wyjdę”; „Nie chce mnie, więc nie będę robiła z tego problemu”; „Nigdy się ze mną nie ożeni. Powinnam w porę się wycofać”. Te decyzje są zabar­wione smutkiem i rozczarowaniem. Lodówka bez przerwy pobrzękuje.
Popełniłam wiele głupot z samotności. Randki z kolega­mi z pracy – cóż, nie było najgorzej, ale randki z ateistami były demoralizujące. Randki z alkoholikiem tylko dlatego, że był milutkim, inteligentnym katolikiem – to straszna głupo­ta. Randki z podejrzanym, zdeprawowanym aktorem tylko dlatego, że nie spotykałam się z nikim od lat – to błąd.
Z samotności zrobiłam także wiele niebezpiecznych rze­czy. Spacerowałam ciemnymi uliczkami, żeby uciec od siebie i mojego pustego mieszkania. Chadzałam do klubów noc­nych, zatracając się w muzyce, tłumie i alkoholu. Pozwoliłam prawie obcej osobie koczować na mojej kanapie. (Mieliśmy, co prawda, wspólnego znajomego, ale jednak).
Z samotności robiłam też żenujące rzeczy. Czytałam ogłoszenia samotnych osób. Przyłączałam się do randkowych portali. Chodziłam na randki w ciemno aranżowane za pośrednictwem Internetu. Chodziłam – sama – na lekcje tańca. Próbowałam się schodzić z chłopakami, którzy mnie rzucili lub których sama rzuciłam.
Wpiszcie tutaj swoje osobiste upokorzenia, moi drodzy single.
Mimo że po nieudanym małżeństwie nigdy nie straci­łam wiary w Boga, byłam na Niego bardzo zła. Wściekła. By­łam przecież dobrą dziewczynką i nie zasłużyłam na to dzia­dostwo. Nie zasługiwałam na ból, upokorzenie, kuszenie, rozczarowanie i samotność. Weszłam któregoś dnia do ko­ścioła, żeby Mu wygarnąć. Być może za nas wszystkich, dro­dzy single, wszystkich, którzy patrzą i czekają, mają nadzie­ję i rozpaczają, którzy wchodzą do zimnych łóżek i słuchają cholernego buczenia lodówki, skrzypienia budynku i gałęzi uderzających w okno.
– Nie wiesz, co znaczy być człowiekiem – oskarżałam Boga. – Nie wiesz, czym jest cierpienie. I wtedy moje spojrzenie spoczęło na krucyfiksie. Usły­szałam w sercu: „O tak, wiem”.
Jezus dobrowolnie przyjął ludzkie cierpienie i nasze czło­wieczeństwo, a ponieważ na krzyżu był całkowicie sam, my nigdy nie będziemy sami w naszej samotności.

Książkę można kupić TUTAJ
____________________________________________

Wywiad z Dorothy Cummings można znaleźć TUTAJ.
Rozmowa na temat książki na antenie Radia Bonus TUTAJ.
Dorothy jest autorką blogu  SERAPHIC SINGLES

1 komentarz:

  1. Książka sympatyczna i zabawna. Nie ze wszystkimi przemyśleniami autorki się zgadzam ale myślę że dla "anielskich singli poszukujących" może być niezłym wsparciem...
    dddak

    OdpowiedzUsuń